piątek, 26 marca 2021

Z ARCHIWUM FILMWEBU: Avatar

Słowo wprowadzenia: Przez kilka lat udzielałem się na Filmwebie pod nickiem al_jarid. Między innymi prowadziłem tam bloga (poświęconego, rzecz jasna, tematyce filmowej). Ostatnio Filmweb zdecydował, że starczy tego blogowania i wykosił blogi wszystkim użytkownikom. A jako że włożyłem sporo pracy w niektóre z wpisów, nie pozwolę im odejść w niepamięć - zamiast tego umieszczę je w jakimś nowym miejscu. Na przykład niniejszy blog dobrze się do tego celu nada.

Dzisiaj przytoczę wam mój wpis, który na Filmwebie opublikowałem 14 listopada 2010 roku.

............................................

AVATAR, czyli James Cameron i Al Jarid idą do kina


Ostrzegam wszystkich wielbicieli “Avatara” Jamesa Camerona – ta recenzja będzie krytyczna! Skupi się na wszelakich wadach i mankamentach tej produkcji. I, co dziwniejsze, wcale nie dlatego, żebym jakoś wybitnie “Avatara” nie lubił. Dałem mu wszak ocenę 6/10, a to wcale niemało, zwłaszcza, że zwykle przy wystawianiu not jestem dość surowy. Film Camerona, jak dla mnie, da się oglądać bez bólu. Momentami wprawdzie przynudza (głównie w środkowej części), ale finał jakoś to rekompensuje. Jest to produkcja szalenie widowiskowa (prawdziwa uczta dla oczu) i dość przyjemna w odbiorze, tylko że równie szalenie wtórna, nieoryginalna, schematyczna, szablonowa i płytka. Dobra, jako lekki film do obejrzenia i pochrupania popcornu, ale po Cameronie spodziewałem się o wiele więcej. “Avatar” to dobitne świadectwo wypalenia twórczego i zupełnego, zatrważającego braku pomysłów. Solidnie zrealizowana opowieść o niczym szczególnym. Techniczna perfekcja (stąd moja ogólna dość wysoka ocena) + merytoryczna bida z nędzą. Dlatego czuję lekką irytację, że jest powszechnie uważany za wybitne osiągnięcie filmowe – rzesze wielbicieli zdają się nie dostrzegać jego mankamentów, z których największym jest zupełny brak oryginalności. 

piątek, 19 marca 2021

Ekranizacja lepsza niż oryginał. 10 filmów lepszych od książek

Kiedy ktoś zabiera się za ekranizację naszej ulubionej książki, nasze odczucia wobec tego faktu są ambiwalentne. Bo z jednej strony może nawet jesteśmy ciekawi, jak to wyjdzie, ale z drugiej zapala się ostrzegawcza lampka - na pewno to schrzanią. A potem, kiedy mamy okazję obejrzeć już film, okazuje się, że nasze przeczucia znalazły potwierdzenie - naprawdę to schrzanili.

To, że ekranizacja jest gorsza od literackiego oryginału, stanowi regułę. Trudno się temu dziwić. Czytając książkę, każdy sobie ją jakoś wizualizuje i jest naturalne, że to nasze własne wyobrażenia są nam najbliższe i wizja twórców filmowych może im nie dorównać. Poza tym film rządzi się innymi prawami niż literatura. Ogranicza go metraż, musi więc w wybiórczy sposób traktować materiał wyjściowy, uciekać się do licznych skrótów i uproszczeń.

Ale nie będziemy tu mówić o filmach, które nie dorównały książkom, na których zostały oparte. Chyba że chcecie siedzieć tu i czytać tę notkę do późnej nocy. Nie? Tak myślałem. Lista filmów słabszych od książek byłaby po prostu za długa - pewnie byłoby to z 95% wszystkich ekranizacji. A więc nie na tym się skupimy. Pójdziemy po prąd i spróbujemy znaleźć sytuacje, w których ekranizacja przebiła literacki oryginał.

piątek, 12 marca 2021

MOJE ULUBIONE: "Jerozolima wyzwolona"



Nie wiedziałbym nawet o istnieniu „Jerozolimy wyzwolonej”, gdyby nie to, że była obowiązkową lekturą na studiach. Zatem to dzięki moim filologicznym studiom mogłem poznać to świetne dzieło - po kilkunastu latach stwierdzam, że to jedyna korzyść, jaką mi przyniosły.

Książka, o której dzisiaj chcę wam opowiedzieć, to utwór Torquata Tassa, napisany w XVI wieku, tak więc, no, nie jest to najnowsza wydawnicza pozycja. „Gofred albo Jeruzalem wyzwolona”, bo taki jest pełny tytuł, to epos. Ale nie taki jak „Pan Tadeusz”, że jedzą bigos, grają na cymbałach i tańczą poloneza, tylko taki z prawdziwego zdarzenia - bitwy, bohaterstwo, epicki rozmach, no wiecie. Tak, dobrze myślicie - skoro epos, to znaczy, że „Jerozolima” jest pewnie napisana wierszem. Ano jest. Jest też podzielona na pieśni, a każda pieśń na strofy, a każda strofa ma elegancki układ rymów ABABABCC.

piątek, 5 marca 2021

"MOBY DICK" Hermana Melville'a


Przeczytałem „Moby Dicka”.

Nie twierdzę, że było łatwo. Gdzieś przy pierwszej ćwierci przeżyłem czytelniczy kryzys, ale jednak się zawziąłem i dobrnąłem do końca. Teraz więc mogę chwalić się na imprezach dla snobów.

Bo wiecie, z „Moby Dickiem” to jak z „Ulissesem” Joyce'a - nikt nie czyta tego dla przyjemności, a jedynie, żeby móc w snobistycznym towarzystwie pochwalić się lekturą. To takie czytelnicze wyzwanie - bierzesz książkę uważaną za hardkorowo trudną i ją czytasz. Na zasadzie: „Co, JA nie przeczytam? Potrzymaj mi piwo!”.

Z ARCHIWUM FILMWEBU: ZNOWU UKARZĘ WAS W IMIENIU KSIĘŻYCA! I JESZCZE RAZ! I JESZCZE! I JESZCZE! – o kontynuacjach „Sailor Moon”

  Wpis ukazał się na Filmwebie 16 lipca 2010 roku. Zakończenie serialu “Sailor Moon” jest z tego rodzaju, po których kontynuacja wcale nie w...