piątek, 28 maja 2021

TOMEK WILMOWSKI, cykl Alfreda Szklarskiego

Pamiętacie cykl o Tomku Wilmowskim? Wszyscy to czytali! Znaczy, kiedyś. Teraz już pewnie nie. Mógłbym napisać, że „gimby nie znajo”, ale nie ma już gimnazjów, a bez gimnazjów nie ma gimbów, więc to powiedzenie zrobiło się przestarzałe i nieaktualne. Ale czy cykl o Tomku też zrobił się przestarzały i nieaktualny? Oto jest pytanie! Smutna myśl, no nie? Przecież to kawał naszej młodości. Bo jeśli dorastałeś w PRL-u, a nawet trochę później, to nie ma bata – czytałeś Tomka i się nie wypieraj.

Każdy, kto urodził się w PRL-u, ma u siebie taką kolekcję. No, moja akurat jest wybrakowana, nie ma "Krainy Kangurów" i "Wojennej Ścieżki".

Jak cykl Alfreda Szklarskiego prezentuje się po latach? Ehm... No, powiedzmy, że mogło być lepiej, ale mogło też i gorzej. Że się zestarzało, to nie ulega wątpliwości. „Tomki” nie wydają się już tak porywające i pełne przygód jak kiedyś. Zanim zrobimy przegląd wszystkich części, parę moich luźnych i nieskoordynowanych uwag ogólnych.

1. Tomek Wilmowski cierpi na syndrom Old Shatterhanda, choć nie aż w takim stopniu jak sam Old Shatterhand. Co przez to rozumiem? Otóż Old Shatterhand, bohater „Winnetou” Karla Maya (nie żadnego Karola!), to była taka postać, która potrafi wszystko. Dosłownie wszystko, bez wyjątku. Przybywa na Dziki Zachód niby jako nieobeznany świeżak (greenhorn, ściślej mówiąc), a tu okazuje się, że ze wszystkim za pierwszym razem radzi sobie znacznie lepiej niż wytrawni, doświadczeni westmani. Jest taki dobry, że po prostu nie musi się niczego uczyć – za pierwszym podejściem wszystko robi perfekcyjnie. A prócz tego nie brak mu i innych przymiotów jak odwaga, oddanie i w ogóle krystalicznie czysta moralność. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że May udawał, że pisze o samym sobie, to znaczy wymyślał sobie swoje własne przygody (nie tylko na Dzikim Zachodzie, ale też w krajach arabskich), robi się niezręcznie.

No i Tomek jest właśnie trochę jak Old Shatterhand, chociaż na szczęście nie do końca. To znaczy on też jest wyjątkowo dzielny i niesamowicie uzdolniony. Strzela tak, że starzy wyjadacze rozdziawiają gęby ze zdumienia, bo nigdy dotąd nie widzieli takiej maestrii. Tomek jest sprytny nad podziw, ma zawsze dobre pomysły, na które jego przyjaciele za Chiny by nie wpadli. Nie ma takiej rzeczy, której by się przeląkł. Nie ma takiej, której by nie podołał. Laski na niego lecą, a nawet jak jakaś ma już faceta (Natasza), to mówi naszemu bohaterowi, że gdyby nie miała, leciałaby na Tomka.

W przypadku Tomka jednak, przynajmniej z początku, ta perfekcja nie bije w oczy tak jak u Old Shatterhanda. Tomek zaczyna swoje przygody jako małolat i dzięki temu przez pierwsze dwie części nie jest jeszcze chodzącym ideałem – wielu rzeczy nie wie (wciąż o wszystko wypytuje ludzi wokoło) i zdarza mu się zrobić coś głupiego. Niestety jednak szybko dorasta i zmienia się w Shatterhanda. Nie ma rady.

2. Cykl o Tomku jest postrzegany jako skierowany do dzieci i młodzieży. Czy taki miał być odbiorca docelowy w zamyśle Szklarskiego – tego nie wiem. Ale grunt, że tak się już utarło, że „Tomki” czyta się za dziecka i już.

W Muzeum Śląskim w Katowicach działa nawet przestrzeń edukacyjna „Na tropie Tomka”, stworzona dla rodzin z dziećmi. Widzicie więc, dorośli mogą przyjść jako opiekunowie dzieci oraz żeby „przypomnieć sobie fascynacje z lat młodości”, jak to napisano na stronie Muzeum. Ale to dzieci są w centrum zainteresowania. To one są czytelnikami „Tomka”. Dorosłych postrzega się jako ludzi, którzy „Tomka” czytali kiedyś, gdy sami byli dziećmi. Czy tam młodzieżą.

Czemu o tym piszę? Ano, bo wydaje mi się, że od książki skierowanej do młodego czytelnika wymaga się kształtowania pewnych postaw.

I Tomek to rzeczywiście wzór dla polskich dzieci i młodzieży. Odważny i oddany patriota. A przy tym nawet nie tyka alkoholu. Za to szluga chętnie zajara, a i owszem, tak więc jako wzór też trochę się zdezaktualizował. W tym też zresztą jest podobny do Old Shatterhanda, który alkoholem gardzi, ale na dymka się skusi. Dla szkolnej młodzieży, która w PRL-u (ale i jeszcze w latach 90-tych, a może nawet i dziś) zaczytywała się w „Tomkach” i „Winnetou”, płynie stąd cenna moralna nauka – „Papierosy i alkohol to najgorsze połączenie, więc skoro już palicie, to przynajmniej nie pijcie”.

3. Tomek niby taki patriota, a zakochuje się w pierwszej dziewczynie, jaką spotyka za granicą. Dosłownie w pierwszej. To chyba nie świadczy najlepiej o Polkach z tego okresu, a przynajmniej o tym, jak prezentowały się w oczach naszego bohatera.

4. W cyklu o Tomku jest za dużo postaci. Serio, to jak jakaś „Epoka lodowcowa” albo "Szybcy i wściekli" – z części na część do ekipy dołączają następni bohaterowie, którzy później nie mają właściwie nic do roboty. Tak jakby każdy chciał należeć do drużyny Tomka i ogrzać się w ciepełku chwały i sławy bijącej od głównego bohatera. Jego ekipa, początkowo nieduża (Wilmowski junior, Wilmowski senior, bosman Nowicki i Smuga), z czasem rozrasta się nad wyraz – dołączają do niej Sally, i Zbyszek, i Natasza, i Bentley okazyjnie w ramach występu gościnnego, i kuzyn Sally (choć ten szybko zostaje odstawiony na boczny tor), i jakiś Chińczyk, i w końcu dwoje Indian.

To, że ekipa jest duża, nie stanowi problemu samo w sobie. Znaczy, nie stanowiłoby, gdyby to były ciekawe postacie. Ale nie są. Zresztą nawet Tomek, nasz chodzący ideał, nie jest interesujący. Wyraziści są tylko Smuga i bosman Nowicki. Ten drugi jest nawet zbyt wyrazisty – ileż można czytać o tym, jaki to on wesoły i rubaszny? A, i jeszcze, że ma niedźwiedzią siłę. Nowickiego trzeba sobie ostrożnie dawkować – w dużym stężeniu robi się irytujący. No ale przynajmniej jest jakiś. Coś można o nim powiedzieć. A co można powiedzieć o Wilmowskim seniorze? W sumie nic, oprócz tego, że istnieje. A Zbyszek? Jaki on ma charakter? Zgadza się, żaden. Tak samo jak Chińczyk. Indiańscy członkowie ekipy Tomka, czyli Haboku i Mara – o nich wiem tyle, że różnią się płcią i imionami. To już pies Dingo ma ciekawszą osobowość.

Nawet postacie, które początkowo wydają się wyraziste, szybko bledną i dostosowują się do „bylejakości” pozostałych. Piję tu do Nataszy, która w „Tajemniczej wyprawie Tomka” jest charakterna, wygadana i potrafi zastrzelić człowieka bez mrugnięcia okiem, a już w następnych częściach nie ma (jak większość postaci) nic do roboty i zmienia się w stereotypową zestrachaną damulkę, która bez męskiej pomocy nie da rady zawiązać sobie sznurowadła.

5. Postacie w książkach o Tomku nie rozmawiają jak ludzie. Naprawdę. I nie chodzi tylko o to, że wszyscy biorą udział w wielkich zawodach, kto okaże się największym mądralą, więc – bohaterowie pierwszoplanowi, drugoplanowi, czy zwyczajni statyści – na wyścigi przerzucają się biologicznymi, geograficznymi i historycznymi ciekawostkami. Chodzi mi raczej o to, w jaki sposób postacie formułują swoje wypowiedzi. Zawsze pełnym zdaniem, zawsze nienagannie literacko, z dużą ilością wyszukanych przymiotników. Tylko że właśnie... ludzie w prawdziwym życiu tak nie mówią.

Przykładowy dialog (zostawiłem tylko same wypowiedzi bohaterów, wycinając towarzyszącą im narrację):

"– Czy duchy hiszpańskich konkwistadorów przyprawiają cię o bezsenność, Tommy?

– Nie byłoby w tym nic dziwnego. Miasto Królów, w którym się znajdujemy, prawie cztery wieki temu zbudował osławiony Pizarro.

– Właśnie jego miałam na myśli wspominając o duszach hiszpańskich konkwistadorów. Dzisiaj przed południem byłyśmy z Natką w katedrze na Plaza de Armas, której budowę zapoczątkował Pizarro. W niej też u stóp ołtarza oglądałyśmy jego grobowiec między grobami arcybiskupów limeńskich. Wśród znakomitych obrazów zdobiących katedrę zachwyciło nas wspaniałe dzieło Murilla."

Widzicie, jak postacie literacko formułują zdania? „Osławiony Pizarro”!!! W prawdziwym życiu nikt tak nie mówi! „Wśród znakomitych obrazów zdobiących katedrę zachwyciło nas wspaniałe dzieło Murilla.” Powiecie tak do kogokolwiek?

Albo to poniżej – przeczytajcie i powiedzcie z ręką na sercu, czy to dla was brzmi jak prawdziwa rozmowa:

"– Ujrzałem wyspę i przypomniał mi się Robinson Cruzoe, jego niezwykłymi przygodami zaczytywałem się w Warszawie.

– Mnie również pasjonowały przeżycia tego rozbitka.

– Kto by nie znał tej świetnej książki! Czytałam ją wiele razy, nawet na zesłaniu na Syberii. Jaka to pouczająca historia! Samotny rozbitek na bezludnej wyspie, jedynym jego narzędziem i bronią zarazem jest nóż marynarski. A mimo to dzięki odwadze, silnej woli, zaradności i pracowitości buduje własnymi rękami swoje gospodarstwo i nawet ocala Piętaszka przed ludożerczymi Karaibami z sąsiednich wysp.

[...]

– Wujku, czy to prawda, że tam byłeś?!

– Którą wyspę masz na myśli? Czy tę z powieści o Robinsonie Cruzoe, czy też tę, na której samotnie przebywał szkocki marynarz Aleksander Selkirk?

– Teraz przypomniałam sobie, że tym prawdziwym rozbitkiem był Selkirk, to właśnie jego niezwykłe przygody natchnęły Daniela Defoe do napisania „Robinsona Cruzoe”.

– Tylko w części masz rację. Pamiętniki Selkirka i jego sprawozdanie z samotnego pobytu na bezludnej wyspie natchnęły Daniela Defoe do napisania przygodowej powieści o Robinsonie. Istnieją jednak pewne rozbieżności między prawdziwymi przeżyciami Selkirka i przygodami Robinsona w powieści."

Widzicie to, prawda? Te wszystkie wymyślne przymiotniki i powtórzenia, których nie użyliby prawdziwi ludzie w prawdziwej rozmowie. Wynika z tego jedno – dialogi nie były mocną stroną Szklarskiego. Nie umiał oddać na papierze żywej mowy, jaką porozumiewają się ludzie z krwi i kości. Kiedy w jego książkach ktoś tylko otwiera usta, zaraz wchodzi w tryb jakiegoś profesorskiego wykładu.

.............................................................

Tyle ogólnych uwag do cyklu o Tomku, a teraz na szybko przejrzyjmy po kolei składające się na ten cykl książki (lub też, jakby to z pewnością ujęła jakaś postać z tych książek: „Przyjrzyjmy się po kolei każdej z książek składających się na niezwykle niegdyś popularny cykl o młodym podróżniku Tomku Wilmowskim, napisany przez Alfreda Szklarskiego”).


Tomek w Krainie Kangurów

Pierwszy tom „Tomka” (he, he) przenosi nas do Australii. Widać wyraźnie, że to pierwsza część, bo jest napisana dość niegramotnie – Szklarski jeszcze tutaj nie zdążył wypracować odpowiedniego stylu i podejścia do tematu.

Niewtajemniczonym (są tacy w ogóle?) wyjaśnię, że książki o Tomku opierają się na wymieszaniu dwóch elementów – egzotycznych przygód oraz różnorakich wiadomości o danym kraju, jego mieszkańcach, warunkach geograficznych, faunie i florze. Tym sposobem dzieci i młodzież śledzą z zajęciem ciekawe losy naszego bohatera, a niejako przy okazji chłoną cenną wiedzę. Tak to ma działać.

Ale tutaj nie działa za dobrze, bo zaburzone są proporcje. Pozostałe części cyklu to przygody przerywane od czasu do czasu akademickim wykładem, natomiast „Tomek w Krainie Kangurów” to akademicki wykład, który tylko z rzadka przerywany jest przygodami. To fajny podręcznik do geografii, ale kiepska książka przygodowa. Dzieje się mało, za to dowiecie się masy rzeczy o Australii.


Przygody Tomka na Czarnym Lądzie

Tu już jest całkiem nieźle. Afryka jako miejsce akcji jest ciekawsza niż Australia (to obiektywny fakt, a nie moja opinia), no i Szklarski tym razem ograniczył krajoznawcze wykłady, a nacisk położył właśnie na przygodę. A że Afryka to lokacja pozwalająca pisarzowi na wymyślenie wielu niezwykłych przygód, to już niejeden przed Szklarskim udowodnił – myślę tu przede wszystkim o Sienkiewiczu. Działa to zresztą nieco na niekorzyść książki Szklarskiego, bo przy „W pustyni i w puszczy” afrykańska część „Tomka” wypada jak ubogi krewny. I jak czytam „Tomka na Czarnym Lądzie”, to mimowolnie co jakiś czas pojawia mi się myśl, o ileż bardziej wolałbym teraz czytać „W pustyni i w puszczy”, z całą obecną tam przygodą, napięciem, fantazją z jaką oddano afrykańską scenerię (nawet jeśli nie jest to całkiem realistyczne).

Ale, jak rzekłem, afrykański „Tomek” to całkiem niezłe czytadło. No nie podskoczy Sienkiewiczowi, ale z drugiej strony – kto by dał radę? Na swoich własnych warunkach, jako książka sama w sobie, „Tomek” dostarcza niezłych wrażeń czytelniczych. Fabuła niby jest prostolinijna i pretekstowa (ot, łowcy łowią zwierzynę), ale udało się w nią wpleść całkiem interesujące epizody (porachunki z handlarzem niewolników, starcie z ludźmi-lampartami).

Ciekawostka: w późniejszych wydaniach zmieniono tytuł na krótszy: "Tomek na Czarnym Lądzie". Ktoś chyba uznał, że jednak za mało na tym Czarnym Lądzie przygód, żeby się nimi chwalić w tytule.


Tomek na wojennej ścieżce

Bezapelacyjnie najlepsza część. W sumie nie powinno to chyba dziwić, bo mamy tu do czynienia z książką o tematyce indiańskiej, a Szklarski chyba szczególnie dobrze czuł się właśnie w takich klimatach (w końcu wraz z żoną Krystyną napisał indiańską trylogię „Złoto Gór Czarnych”).

Spośród wszystkich części to chyba właśnie tutaj najwięcej się dzieje, a najmniej gada o krajoznawczych ciekawostkach. Intryga z ratowaniem porwanej Sally i szukaniem sprzymierzeńców wśród Indian jest naprawdę wciągająca – czyta się to równie dobrze, co starego, dobrego „Winnetou”. No, może prawie.

Bardzo dobrą decyzją było zrezygnowanie ze schematu poprzednich książek (ekipa Tomka przybywa w jakieś egzotyczne miejsce, by łowić zwierzynę). Szkoda, że Szklarski nie utrzymał takiego poziomu już do końca cyklu.


Tomek na tropach Yeti

Jak rozpytać ludzi, to tę część „Tomka” najbardziej wspominają. Czy dlatego, że jest najlepsza? Śmiem wątpić. Przypuszczam, że to ze względu na intrygujący tytuł. Myślę, że ludzie słyszą tytuł i od razu wydaje im się, że ta część była dobra, choć tak naprawdę za wiele z niej nie pamiętają. Ja sam, kiedy wróciłem do „Tomka” po latach, byłem przeświadczony, że to była jedna z lepszych części. Ale kiedy zacząłem czytać, okazało się, że to wszystko bujda na resorach i w rzeczywistości jest to jedna z tych słabszych.

Przede wszystkim wyjaśnijmy sobie jedną rzecz – tytuł kłamie! Powinno być „Tomek na tropach Smugi”. Dziękuję bardzo za uwagę.

Żarty żartami, ale poważnie – jeśli nastawiacie się, że w książce „Tomek na tropach Yeti” Tomek będzie tropił Yeti, to jesteście frajerami. Nie spodziewajcie się łowów na Człowieka Śniegu – niczego takiego tu nie uświadczycie.

Zamiast tego Tomek i jego ekipa w poszukiwaniu Smugi obijają się od jednego azjatyckiego kraju do następnego. I niewiele w tym przygód właściwie. Trochę ich jest po drodze, jasne, ale dużo więcej jest – znowu! – krajoznawczych opisów i ciekawostek. Tomek i S-ka przemieszczają się ciągle z miejsca na miejsce, a wraz z każdą zmianą lokacji zostajemy zasypani tonami suchych faktów o Azji, głównie Indiach. Jakoś się czyta, ale mogło być lepiej.


Tajemnicza wyprawa Tomka

Powrót do formy. Znowu mamy łowy na zwierzynę, ale – co za twist – są one tylko przykrywką, pod którą odbywa się akcja ratowania Zbyszka z rosyjskiej niewoli. „Tajemnicza wyprawa Tomka” ma najlepszy pomysł wyjściowy spośród wszystkich części i, co tu dużo gadać, potrafi wciągnąć i trzymać w napięciu. Zwłaszcza wszystkie kwestie związane z Pawłowem, szpiclem, przed którym nasi bohaterowie muszą odgrywać szopkę, by ukryć prawdziwy cel wyprawy, dostarczają sporo emocji.

Niestety to też część najbardziej polityczna, a z dzisiejszej perspektywy prezentowany przez Tomka i jego drużynę pozytywny stosunek do rewolucji może zgrzytać. Ale co chcecie, książki powstawały za czasów PRL-u.

Mnie w każdym razie wciągnęło, nie było dłużyzn, przestojów i zanudzania. Akcja płynie do przodu wartko jak w żadnym innym „Tomku” z wyjątkiem „Wojennej Ścieżki”.


Tomek wśród łowców głów

Tu w oczy rzuca się to, o czym już pisałem – za dużo postaci. Tak jakby Szklarskiemu żal było odstawić którąkolwiek na boczny tor. Na wyprawę więc ruszają Tomek, jego ojciec, Smuga, Nowicki, Sally, Zbyszek i Natasza (dołączyli do ekipy w poprzedniej części, więc Szklarski ich przecież nie porzuci – muszą być i basta!), do tego Bentley wraca do drużyny po czteroczęściowej nieobecności, i jeszcze wisienka na torcie – jakiś James Balmore, niby kuzyn Sally, o którym w poprzednich książkach nie było ani słowa (i w późniejszych też już nie będzie). To jak wielka rodzina, której Szklarski nie chce rozdzielać, tyle że nie wymyślił dla tych wszystkich postaci za wiele do roboty.

Książka porzuca bardziej wyrafinowaną fabułę poprzedniczek i wraca do starego schematu – Tomek i jego przyjaciele przybywają do Nowej Gwinei i po prostu łowią tam zwierzynę. Podczas drogi morskiej mają jakieś przygody, ale po przybyciu na miejsce niewiele już się dzieje. Chodzą po dżungli i łowią rajskie ptaki. Trochę nudno brzmi, no nie?

Kojarzycie te filmy, co Adam Sandler je kręci, że po prostu w ramach kręcenia filmu udaje się ze swoimi przyjaciółmi na jakieś egzotyczne wakacje i tam wszyscy razem dobrze się bawią, a przy okazji powstaje film o niczym, a ludzie potem to oglądają? Wiem, to dziwne porównanie, takie dość od czapy, ale widzę „Tomka wśród łowców głów” jako coś w tym stylu. Tomek i jego ekipa na urlopie. Część wakacyjno-odpoczynkowa Tomkowego cyklu.

Podobno dziewczyny lubią tę część, bo jest tu więcej o miłości. No ale nie udawajmy, że Szklarski dobrze pisze romanse. Można żywić sympatię do Tomka i Sally, ale cały ich romantyczny wątek w tych książkach jest raczej taki sobie. A nawet jeśli uznamy, że we wcześniejszych częściach ich relacje mają nieco wdzięku, to w tej właśnie części, w której Szklarski kładzie na nie największy nacisk, są najbardziej toporne. No niestety.


Tomek u źródeł Amazonki

Tomek w Gran Chaco

Piszę o obu tych książkach na raz, bo to jedna historia w dwóch częściach. No wiecie, to jak w „Avengersach” czy „Harrym Potterze” (tym filmowym) albo innych „Igrzyskach śmierci” (też tylko filmowych) – finał serii musi być rozbity na dwie części. Okazuje się, że Szklarski był prekursorem tego rozwiązania. Ostatnia przygoda Tomka, tym razem w Ameryce Południowej, została rozpisana aż na dwie książki.

I znowu, jak w „Tomku na tropach Yeti”, tytuły są nieco mylące. Prawidłowo powinny brzmieć: „Smuga u źródeł Amazonki (z gościnnym udziałem Tomka)” oraz „Smuga i Nowicki w Gran Chaco (z gościnnym udziałem Tomka)”.

Sprawa wygląda tak, że opisując przygody naszych bohaterów w Ameryce Południowej, Szklarski zastosował nowy dla siebie schemat powieści. W „Tomku u źródeł Amazonki” przez połowę książki w ogóle nie ma Tomka. Śledzimy przygody Smugi. Dopiero w połowie książki następuje cięcie i od tej pory śledzimy już znowu przygody Tomka i jego ekipy. Podobnie w „Tomku w Gran Chaco” – pierwsza połowa poświęcona Smudze i Nowickiemu, druga – Tomkowi i reszcie ekipy.

W ogóle z tymi książkami to były jaja jak berety, bo Szklarski zakończył „Tomka u źródeł Amazonki” tak zwanym cliffhangerem – to znaczy urwał opowieść w najciekawszym momencie, żeby czytelnicy koniecznie sięgnęli po następną. A następnie kazał im czekać na tę następną część dwadzieścia lat.

Nie wciskam wam kitu. Do tej pory wszystkie książki o Tomku ukazywały się z rocznym lub dwuletnim odstępem, a tu nagle BUM! – dwadzieścia lat! Kisnę jeszcze bardziej, jak sobie uświadomię, że te wszystkie poprzednie części miały zamknięte zakończenia i tu Szkarski nie kazał czytelnikom długo czekać, a zrobił sobie dwudziestoletnią przerwę akurat po tej jednej jedynej książce, która ma zakończenie urwane i wymagające dalszego ciągu.

To tak, jakbyście po obejrzeniu „Imprerium kontratakuje” musieli na „Powrót Jedi” czekać dwadzieścia lat, żeby dowiedzieć się, co dalej z Lukiem, Hanem i resztą.

Przez te dwie dekady młodzi czytelnicy „Tomka” zrobili się nie tacy znów młodzi. Przez czas jaki dzieli pierwszą część południowoamerykańskiego finału „Tomka” od drugiej, zdążyli dochować się własnych dzieci. Kto wie, może przekazali im z namaszczeniem swoją kolekcję „Tomków”, a w długie, zimowe wieczory przekazywali następnemu pokoleniu czytelników legendy o tym, że kiedyś tam, w nieokreślonej przyszłości, naprawdę ukaże się zakończenie historii tak bezceremonialnie urwanej w „Tomku u źródeł Amazonki”. Lata mijały, pory roku zmieniały się jak w kalejdoskopie, ludzie rodzili się i umierali, rządy upadały, ustroje polityczne się zmieniały, nauka i technika szły do przodu, ale jedno pytanie pozostawało wciąż bez odpowiedzi – co, u licha, będzie dalej ze Smugą i Nowickim w indiańskiej niewoli?!!!

Aż wreszcie stało się! Ukazał się „Tomek w Gran Chaco”! Nadeszła ta chwila, na którą wymęczeni czytelnicy czekali od dwóch dekad! Czy było to warte czekania? Eee...

Sięgnijcie pamięcią i powiedzcie, co właściwie kojarzycie z tych dwóch ostatnich Tomków. Oprócz tego, że akcja jest równo podzielona między Smugę a Tomka (+ resztę ekipy, rzecz jasna), bo o tym wam już sam powiedziałem.

Jest problem, no nie? Z tych wcześniejszych części „Tomka” jakoś więcej się pamięta, ale te dwie ostatnie ulatują z głowy. Wiadomo, że Ameryka Południowa, że Indianie, ehhmm, coś tam z kauczukiem było... eee... Dobra, dobra - pamiętacie, że Sally pokazywała cycki Indiankom do oceny. Nie myślcie, że nie wiem. Ale przecież nie na to chyba czekaliśmy dwie dekady (chociaż może - nie można się oczywiście wypowiadać w imieniu wszystkich). A poza tym? Co tam się w ogóle działo?

Nie no, nabijam się. Uczciwie przyznajmy, że podróż Smugi i Nowickiego przez dżunglę w „Tomku w Gran Chaco” to coś, co czyta się całkiem nieźle. Podobnie jak solowe przygody Smugi w pierwszej połowie „Tomka u źródeł Amazonki”. W ogóle chyba problemem tych dwóch ostatnich książek jest to, że właśnie lepsze są w swoich pierwszych połowach, to jest zanim na scenę wkroczy Tomek. Natomiast kiedy już nasz główny bohater się pojawia, od razu robi się dość nijako.

Myślę, że dwie ostatnie książki Tomkowego cyklu nie są finałem, który pozostawiałby po sobie wielkie wrażenie. Nie są to najlepsze książki serii. Nie zapisują się zbyt mocno w pamięci. Ale to mimo wszystko przyzwoite czytadła. Lepsze niż „Tomek wśród łowców głów”. Tyle. Ośmioczęściowa seria o Tomku kończy się bez przytupu, ale i bez żenady. To chyba nie tak najgorzej, zważywszy na to, co przeszła po drodze.

...................................................................

Co sądzę o cyklu? To kawał nierównej literatury. Przeplatają się tu książki dobre i słabe. Zresztą nawet w pojedynczej, dowolnej książce, mamy lepsze i gorsze kawałki. „Tomki” nie są literaturą z górnej półki. Są napisane nieraz językiem sztucznym i dość niezręcznym, zanudzają zbyt dużą dawką podręcznikowej wiedzy, którą autor chciał wtłoczyć w głowy czytelników. Bywają to też książki naiwne, a spojrzenie bohaterów na niektóre sprawy dziś może budzić lekkie zaskoczenie.

Ale z drugiej strony to sympatyczna lektura. Sporo tu ciekawych przygód, a z postaciami (nawet jeśli wiele z nich jest dość płaskich) łatwo się zżyć i kibicować im w ich licznych niebezpiecznych przypadkach. W młodości te książki stanowiły świetną ucieczkę od nudnej rzeczywistości i po latach z tego zadania wciąż wywiązują się całkiem nieźle. Kto nie chciałby, jak Tomek, spędzić młodych lat podróżując w egzotyczne miejsca i przeżywać tam niesamowite historie, raz po raz cudem uchodząc z tarapatów?

To książki, którym wiele brakuje, ale niewątpliwie pobudzają wyobraźnię, przenoszą do innych krajów (co w czasach PRL-u, gdy trudno było o wyjazd za granicę, miało pewnie jeszcze większą wartość), przybliżają ich kulturę i przyrodę. Lektura wymaga może przymknięcia oka na pewne niedostatki, ale wciąż może dostarczyć niezłych wrażeń. Dlatego bynajmniej nie zamierzam wyeksmitować Tomka z mojej domowej biblioteczki.

.........................................................


Nie napisałem ani słowa o dwóch kontynuacjach, bo nie czytałem i nie mam tego w planach. To już nie są powieści Szklarskiego. Miał je wprawdzie w planach, ale z powodu śmierci nie ukończył prac nad nimi. Dokończeniem „Tomka w grobowcach faraonów” zamiast Szklarskiego zajął się jego przyjaciel ksiądz Adam Zelga (tak więc okładka kłamie). Z pewnością intencje miał dobre, ale efekt jego pracy jest przez fanów „Tomka” oceniany dość krytycznie. Podobno od razu widać, że nie jest to dzieło Szlarskiego.

Ostatnia jak na razie książka, zapowiadany przynajmniej od lat 80-tych „Tomek na Alasce”, ukazała się w tym miesiącu, ponad ćwierć wieku od premiery poprzedniej części. Tym razem autorem jest Maciej J. Dudziak, a podstawą mają być ponoć notatki pozostawione przez Szklarskiego. Nic nie mogę o tej najnowszej części powiedzieć. Może tylko tyle, że trzymałem ją w ręku i wydała mi się jakaś cienka jak na „Tomka”. I okładka wygląda jakoś komiksowo (nawet ta czcionka). Słabo się wpisuje w stylistykę serii. Zresztą wszystko jedno, nie chce mi się czytać części napisanych przez innych autorów – dla mnie tylko te, które wyszły spod ręki Szklarskiego, liczą się jako kanon.

Dlatego przyjmuję, że to „Tomek u źródeł Amazonki” i „Tomek w Gran Chaco” są prawdziwym, dwuczęściowym finałem serii. Że Prawdziwa Seria o Tomku kończy się w momencie, gdy Nowicki dostaje w prezencie papugę. Oj, ale rzuciłem spojlerem!

Oczywiście szkoda, że Tomek i jego przyjaciele nie będą już mieć nowych przygód, ale spójrzmy na to z innej strony – Szklarskiemu i tak udała się rzecz niebagatelna. Stworzył ośmioczęściowy cykl i pozwolił swojemu bohaterowi odwiedzić wszystkie kontynenty. No, wszystkie oprócz Antarktydy (jeśli liczyliście na „Tomka w Krainie Pingwinów”, to cóż, wasze marzenie nigdy nie zostanie zrealizowane – przynajmniej nie przez autora oryginalnych „Tomków”). Australia, Afryka, Eurazja (błagam, nie piszcie mi tych bzdur, że Europa i Azja to dwa odrębne kontynenty – spójrzcie na mapę, to sami uznacie, że nie ma w tym żadnego sensu), obie Ameryki... Tomek odhaczył wszystkie lądy warte odwiedzenia. I zrobił to w wieku, w którym jego peerelowscy rówieśnicy mogli co najwyżej wyjść pobawić się na podwórko.


Mój subiektywny ranking (od najsłabszej do najlepszej części)

8. Tomek w Krainie Kangurów

7. Tomek wśród Łowców Głów

6. Tomek na tropach Yeti

5. Tomek w Gran Chaco

4. Tomek u źródeł Amazonki

3. Przygody Tomka na Czarnym Lądzie

2. Tajemnicza wyprawa Tomka

1. Tomek na wojennej ścieżce

2 komentarze:

  1. Pewnie ma Pan rację, wytykając Szklarskiemu akademickość opisów, nienaturalny język i czasem średnie pomysły na rozwój akcji. Pytanie czy te wady są dostrzegalne dla 12 latka. Czy my dorośli powinniśmy oceniać te książki wg takich kryteriów, w oderwaniu od emocji, które te książki wywołują u czytelników "docelowych". Ja mam ponad 30 lat i Tomki czytałem (kilka razy) dwie dekady temu. Nie pamiętam czy dialogi były dobre. Pamiętam za to jaką ciekawość świata odczuwałem czytają kolejne tomy. Teraz sporo podróżuję z plecakiem po całkiem odległych zakątkach globu. I zawsze kiedy planuję te wyjazdy, cieszę się nimi, czy wspominam minione - myślę sobie: "dzięki, panie Szklarski, to w dużej mierze dzięki panu". Chyba o to mogło mu chodzić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy dorośli powinni oceniać te książki w oderwaniu od emocji, jakie wywołują u czytelników docelowych, to nie wiem, ale na pewno mają do tego prawo. Dla mnie to część zabawy - wziąć po latach coś, co się lubiło za małolata, i spojrzeć na to z dorosłej perspektywy.

      Ale oczywiście, że dla młodych czytelników Tomki to świetna sprawa (a przynajmniej było tak za moich czasów - nie wiem, jak się sprawa wśród dzisiejszej młodzieży przedstawia z popularnością tych książek), do tego ucząca (przekazywały wiedzę o odległych miejscach w czasach, gdy nie można było wszystkiego sprawdzić w internecie).

      I nawet dla dorosłego jest to niezła lektura po przymknięciu oka na pewne elementy - dlatego wyraźnie zaznaczyłem, że wciąż żywię do Tomków sympatię. Brakuje tym książkom literackiego sznytu, ale nadrabiają klimatem egzotycznych miejsc i obecnym w nich duchem wielkiej przygody.

      Usuń

Z ARCHIWUM FILMWEBU: ZNOWU UKARZĘ WAS W IMIENIU KSIĘŻYCA! I JESZCZE RAZ! I JESZCZE! I JESZCZE! – o kontynuacjach „Sailor Moon”

  Wpis ukazał się na Filmwebie 16 lipca 2010 roku. Zakończenie serialu “Sailor Moon” jest z tego rodzaju, po których kontynuacja wcale nie w...