piątek, 9 kwietnia 2021

DYSONANS POZNAWCZY: Silne kobiece bohaterki

Chcę tu się zająć pewnymi przypadkami, kiedy to dzieła kultury powodują u mnie poznawczy dysonans. Otóż czasem mam tak, że kiedy czytam książki lub oglądam filmy, to wyłania się z nich obraz całkiem inny od panujących powszechnie opinii, szczególnie tych dotyczących „dawnych czasów”. I teraz są dwie możliwości: albo obiegowe opinie są błędne, albo to dzieła kultury zakłamują rzeczywistość i dają nieprawdziwe wyobrażenie na to, jak to kiedyś wyglądało. Jednak nawet jeśli książki czy filmy nie przedstawiają prawdziwego obrazu świata (a wiemy przecież, że nie przedstawiają), to dają nam wgląd w umysł swoich twórców, a tym samym pewien pogląd na mentalność epoki. Chyba że uznamy, iż artyści z reguły są wyjątkami, które idą pod prąd owej mentalności.

A teraz, ponieważ całkiem możliwe, że to, co napisałem wyżej, to bełkot, i nadal nie wiecie, o czym mówię, przez następne tygodnie będzie tu krótki przegląd sfer, w których występuje taki dysonans.


Silne kobiece bohaterki


Ludzie zachowują się, jakby silne, niezależne kobiece postacie były wynalazkiem ostatnich lat. Jakby to była jakaś przełomowa nowość. I jak tu się z tym zgodzić, kiedy właśnie dzieła z poprzednich wieków przeczą tej obiegowej opinii? No właśnie, dysonans!

Przecież postacie takie jak Ellen Ripley, Sarah Connor, Lara Croft, Xena, Buffy, Sidney Prescott, Usagi Tsukino, Morgan Adams (to z „Wyspy Piratów”, obejrzyjcie) zostały stworzone w poprzednim wieku. To już nawet Scarlett O'Hara z „Przeminęło z wiatrem” (zarówno książka jak i film to lata 30-te XX wieku) może być przecież uznana za silną kobiecą bohaterkę, która bierze sprawy we własne ręce - jej determinacja pozwala przetrwać innym, słabszym od niej psychicznie postaciom, w tym również facetom takim jak ten ciamajda Ashley. A Maria z „Dźwięków muzyki? A Anastazja z... „Anastazji”? Przecież to wszystko są silne bohaterki.

Ripley jak zwykle poluje na obcych.


Xena na tle chaosu i zniszczenia.


Sidney Prescott sponiewierana przez życie, ale zwycięska.

No niby tak, tylko że w ostatnich latach znaczenie „silnej kobiecej bohaterki” nieco się zmieniło. Stało się bardziej powierzchowne. Nie chodzi już o bohaterkę odważną, wytrwałą, zdeterminowaną... Nie. Teraz „silna kobieca bohaterka” oznacza dosłownie, że jest silna fizycznie i kopie tyłki facetom w walce.

No dobrze, ale nawet przy takiej definicji nie mogę się zgodzić, że to jakiś nowy wynalazek. Przecież sporo z tych, które wymieniłem, jak najbardziej pasuje do tego opisu. Xena czy Czerwona Sonja to jak najbardziej bohaterki akcji, naparzające się skutecznie z nieprzeliczonymi hordami wrogów. A Wonder Woman? Wymyślono ją jeszcze w latach 40-tych! A i to nie jest pierwsza waleczna bohaterka.

Sięgnijcie po „Jerozolimę wyzwoloną” Torquata Tassa (poświęciłem temu dziełu na tym blogu osobny wpis). Występują tu aż dwie wojowniczki, biorące udział w wojnie - Klorynda (po stornie islamu) i Gildyppa (po stronie chrześcijaństwa), z czego ta pierwsza nie tylko naparza się tak, że faceci nie mogą dotrzymać jej pola, ale nawet dowodzi całą armią. Gdyby to dzisiaj powstało, zaraz by się podniósł krzyk, że poprawność polityczna zaburza realizm i zniekształca historyczny obraz krucjat. Tylko że „Jerozolima wyzwolona” to epos z XVI wieku. O poprawności politycznej nikt wtedy nawet nie słyszał.

Tak więc może przestalibyśmy udawać, że waleczne bohaterki to jakiś nowy patent i że dopiero teraz kobiece postacie mogą dojść do głosu w dziełach kultury i pełnić tam aktywną rolę? Jak widzicie, takie role dostawały już w literaturze SETKI lat temu. Więc może na przykład filmowcy przestaliby przy reklamowaniu swoich filmów stosować narrację typu: „Takiego filmu jeszcze nie było, nasza bohaterka walczy mieczem/strzela z pistoletu/zna karate”. To naprawdę nie jest nic nowego!

To tak jak twórcy najnowszej trylogii „Gwiezdnych wojen” się chwalili, jacy to są postępowi, że Rey jest taka aktywna i walczy. Nie jak w tych oryginalnych „Gwiezdnych wojnach” - wtedy to były inne czasy, bohaterka nie mogła ganiać z blasterem i strzelać do szturmowców, tak jak robili to jej męscy koledzy. Takie autentycznie wypowiedzi ze strony członków filmowej ekipy się pojawiały. Całkowicie ignorowali oni fakt, że w oryginalnych „Gwiezdnych wojnach” Leia właśnie ganiała z blasterem i strzelała do szturmowców.

Nie trzyma tej broni dla ozdoby.

Tak samo na jednym z forów filmowych ktoś przy okazji „Przebudzenia mocy” pisał, że film przeciera nowe szlaki, bo główną bohaterką jest kobieta, a główną postacią męską jest czarny, no a gdzieżbyśmy tam kiedyś mogli zobaczyć na ekranie taką kombinację? Więc odpowiadam - na przykład w „Długim pocałunku na dobranoc” z Geeną Davis i Samuelem L. Jacksonem, dwadzieścia lat wcześniej.

Ludzie mają jakieś własne wyobrażenia na temat minionych dekad i w stosowanej przez siebie narracji („Patrzcie, robimy takie rzeczy, jakie kiedyś byłyby nie do pomyślenia”) posługują się właśnie tym wyobrażeniem, zupełnie olewając fakt, że tak naprawdę było całkiem inaczej.

W ogóle to zmierza w złym kierunku, ten cały feminizm we współczesnej kulturze, bo kiedyś mieliśmy naprawdę silne bohaterki - miały swój charakter i musiały przezwyciężać różne przeciwności, by odnieść zwycięstwo. Teraz są one silne głównie w tym dosłownym, fizycznym sensie. Już na starcie wszystko potrafią i nie napotykają na większe problemy w drodze do osiągnięcia celu, co sprawia, że nie mamy właściwie jak im kibicować. To tak, jakby dzisiejsi twórcy obawiali się, że jakakolwiek niedoskonałość bohaterki zostanie poczytana za seksizm i położy się cieniem na postępowym feminizmie ich filmu.

Przez to psute są nawet te bohaterki, które rzeczywiście mogłyby być takimi feministycznymi ikonami. Weźmy disneyowską „Mulan”, jeden z najlepszych filmów, jakie powstały w historii kina (nie tylko animowanych, ale w ogóle) oraz jego świeży aktorski remake. W oryginale Mulan była roztrzepaną, ale zmyślną dziewczyną. Nie znała się na wojennym rzemiośle. Dlatego, kiedy wstąpiła w męskim przebraniu do wojska, aby ratować ojca, czuło się dramatyzm tej decyzji, a jednocześnie odwaga bohaterki imponowała. Pod względem siły fizycznej Mulan ustępowała pozostałym rekrutom, dlatego musiała uciekać się do innych metod, wykazując pomysłowość. To było pokazanie, że do celu mogą wieść różne drogi i czasem, kiedy brutalna siła nie zdaje egzaminu, lepiej uciec się do sprytu.

Mulan w nowym filmie to co innego. Ma silne chi, co sprawia, że od początku umie się naparzać jak nikt. Jej decyzja o wstąpieniu do wojska nie ma już tej wagi, bo ona nie tylko nie odstaje od pozostałych rekrutów, lecz przewyższa ich w każdej dziedzinie. Nie dlatego, że tak się wyrobiła dzięki ciężkiemu treningowi, ale dlatego, że taką ma po prostu super moc. Dzisiejsi włodarze Disneya pomyśleli sobie chyba, że tak będzie bardziej postępowo - zasugerujmy, że kobiety po prostu z urodzenia już są we wszystkim lepsze od facetów. No nie wiem, jakoś wolę starą Mulan. Tę zmagającą się z problemami i doskonalącą się w drodze treningu. Z taką bohaterką każdy mógł się utożsamić, niezależnie od własnej płci.

Prawdziwa Mulan


Bezpłciowa feministyczna podróbka

Ale feministki, jak to feministki, nie umiały należycie docenić oryginalnej „Mulan”. Ba, nawet się czepiały, że na końcu bohaterka zdobywa chłopa. Zarzut feministek był taki: „Nie wystarczy, że Mulan ocaliła Chiny. Film sugeruje, że kobieta, nawet jeśli uratowała cały kraj, nigdy nie będzie pełnowartościowa, dopóki nie znajdzie sobie mężczyzny”.

Nie trzeba chyba mówić, jak bardzo idiotyczny jest ten zarzut. A co z tymi wszystkimi filmami, w których to facet ratuje świat i zdobywa przy tym dziewczynę? Czy wtedy ktoś się czepia, że film pokazuje, że facet nie jest pełnowartościowy, dopóki sobie dziołchy nie znajdzie? Ano nie. Wprost przeciwnie, wtedy feministki się drą, że kobieta jest w takim filmie potraktowana jako nagroda dla faceta za uratowanie świata.

A przecież to taka sama sytuacja. Czy Szang nie jest właśnie taką nagrodą dla Mulan za ocalenie kraju? Cóż, to tylko pokazuje, że feministce nie dogodzisz. Jeśli zrobisz coś czarne, będzie narzekać, że nie jest białe, ale jeśli zrobisz białe, zaprotestuje, że nie jest czarne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z ARCHIWUM FILMWEBU: ZNOWU UKARZĘ WAS W IMIENIU KSIĘŻYCA! I JESZCZE RAZ! I JESZCZE! I JESZCZE! – o kontynuacjach „Sailor Moon”

  Wpis ukazał się na Filmwebie 16 lipca 2010 roku. Zakończenie serialu “Sailor Moon” jest z tego rodzaju, po których kontynuacja wcale nie w...