piątek, 23 kwietnia 2021

DYSONANS POZNAWCZY: Przemoc w bajkach dla dzieci - czy rzeczywiście kiedyś było lepiej?

Jakoś tak jest, że wszyscy powszechnie uważają, że bajki dla dzieci są coraz gorsze, pełno w nich teraz przemocy. Kiedyś to były bajki, panie! One czegoś uczyły! I nie było w nich przemocy! Teraz to się tylko leją po mordach i zabijają w tych filmach i książkach dla dzieciaków!

No naprawdę, z kim by się nie gadało, zawsze wychodzi na to, że kiedyś filmy i książki przeznaczone dla młodszych odbiorców były łagodne, a w tych dzisiejszych to serwuje się dzieciom jakąś hardkorową przemoc.

Tymczasem zamiast powtarzać obiegową opinię jak papuga, wystarczy otworzyć oczy i przyjrzeć się, jak naprawdę wygląda dzisiejsza twórczość dla dzieci i jak wyglądała ona kiedyś. Jeśli to zrobicie, od razu stanie się dla was jasne, że ta obiegowa opinia, jakoby w bajkach było coraz więcej przemocy, jest wierutną bzdurą. Jest dokładnie na odwrót – twórczość dla dzieci staje się coraz łagodniejsza i bardziej ugrzeczniona.

W czasach mojego dzieciństwa, w latach 80-tych i 90-tych, to w familijnych filmach animowanych były mocne rzeczy. W „Królu Lwie” mamy morderstwo, a także pożarcie przez hieny. W „Małej syrence” postać zostaje przebita na wylot. W „Tarzanie” rodzice bohatera zostają zabici przez lamparta (widać zwłoki i krwawe ślady łap na podłodze), a jeden gostek ginie w ten sposób, że przypadkowo zostaje powieszony na lianie (mamy ujęcie naprężonej liany i cień rzucany przez wiszące ciało). W „Mulan” mieliśmy całe pole usiane trupami. A kiedy bohaterka odniosła ranę, to miała całą dłoń zakrwawioną.

Nie wspomnę już o „Dzwonniku z Notre Dame”, bo tam jest tyle dorosłych treści, że gdyby nie te siarowate gargulce i trochę dennego slapsticku, to film w ogóle trudno byłoby postrzegać jako animację familijną.

A oprócz tego prawie we wszystkich tych filmach był mrok, groza, jakieś szkielety i inne takie rzeczy. Nawet dobranocki potrafiły przestraszyć. Kto się nie bał Buki? Tylko odpowiadajcie szczerze, a nie zgrywajcie gierojów.


A teraz spójrzcie na współczesne animacje. Weźcie jakąś „Krainę Lodu” czy innego „Ralpha Demolkę”. Ludzie się nie zabijają, nie ma krwi ani szkieletów. Dzisiejsze bajki są zasadniczo łagodne, wygładzone, by nie przestraszyć dziecka.

Tak samo jest z literaturą. Obecne wersje baśni są ugrzecznione – ich oryginały były dużo bardziej drastyczne. Czy wiedzieliście, że w oryginale Kopciuszek ucina macosze głowę, zatrzaskując wieko od skrzyni? Albo że ptaki wydziobują oczy złym siostrom? (Oczywiście pierwotnie baśnie wcale nie były adresowane do dzieci, co wiele wyjaśnia.)

A co powiecie o „Pinokiu”, wydanym w roku 1881? Bezpieczna bajka dla dzieci? Dlaczego tak myślicie? Bo to dziecięca klasyka, a klasyki się nie kwestionuje?


No to macie! W jednej scenie podczas walki nasz pajacyk odgryza napastnikowi kończynę! Następnie zostaje powieszony na gałęzi drzewa i męczy się tak przez długie godziny nim skona (wyjdzie z tego, spokojnie). Jest też ta scena z chłopcami zamienionymi w osiołki, którzy chcą ostrzec Pinokia, by nie udawał się do Krainy Zabawek, ale woźnica ucisza ich w oryginalny sposób: „[Woźnica] z nadzwyczajną uprzejmością zbliżył się do opornego osiołka [będącego tak naprawdę człowiekiem!] i udając, że go całuje, odgryzł mu połowę prawego ucha”.

Przypuszczam, że takie rzeczy jak w „Pinokiu” dziś w literaturze dziecięcej by po prostu nie przeszły. Ale ludzie i tak mówią, że coraz więcej przemocy w bajkach. Otwórzcie oczy, ludzie, bo jest zupełnie na odwrót!


A to już znana i lubiana przez dzieci Pszczółka Maja! Tutaj na pewno nie znajdziecie nic niewłaściwego. To przecież taka wesoła bajeczka o sympatycznej pszczółce. W sam raz dla przedszkolaków, prawda?

NIE!

Myślicie tak, bo znacie Maję tylko z tej starej, japońskiej dobranocki! Ale Maja ma znacznie starszy rodowód – to bohaterka książki dla dzieci (musiałem to podkreślić) Waldemara Bonselsa, wydanej w 1912 roku.


W jednej ze swoich wesołych przygód mała, sprytna, rezolutna Maja zaprzyjaźnia się z bąkiem o imieniu Jan Krzysztof. Aż tu nagle atakuje drapieżnik! I oto Maja ujrzała - a serce jej zmartwiało w trwodze - że duża, migotliwa jętka pochwyciła Jana Krzysztofa i rozpaczliwie krzyczącego biedaka trzymała w swoich długich, jak nóż ostrych chwytach”.

Mrozi krew w żyłach? Dalej jest jeszcze gorzej.

– Proszę go puścić – zawołała Maja, a w oczach jej zabłysły łzy – on się nazywa Jan Krzysztof...

Jętka się uśmiechnęła.

– A czemu to tak, moja mała? – spytała, a twarz jej przybrała wyraz zainteresowania, lecz także pewnej wyniosłej pobłażliwości.

Maja wyjąkała bezradnie:

– Ach, to przecież taki miły, sympatyczny pan, o ile mi wiadomo, nie zrobił pani nic złego.

Jętka w zadumie spojrzała na Jana Krzysztofa.

– Tak, miły niebioraczek - przyznała łagodnie, odgryzając mu głowę.

.......................................

No i tak to właśnie wygląda. Ludzie narzekają na to, co współczesna kultura podsuwa dzieciom. Nie narzekają na te starsze bajki, znacznie brutalniejsze i mroczniejsze. Nie krytykują „Pinokia” czy baśni Grimmów, bo ich po prostu nie znają. Gdyby te książki ukazały się teraz, z pewnością spotkałyby się z oburzeniem wśród rodziców. Zamiast tego jednak spotykają się z akceptacją, bo rodzice wierzą, że skoro to klasyka, to pewnie nie ma tam kontrowersyjnych treści. Tymczasem całe pokolenia dzieciaków wychowały się na strasznych i drastycznych historiach. To dopiero dzisiejsi twórcy stosują łagodniejsze podejście do najmłodszych odbiorców.


Dorośli lubią też mówić, że współczesne bajki ogłupiają. To ciekawe, co powiedzieć o zwariowanej „Alicji w Krainie Czarów”, będącej pozbawionym fabuły chaosem, czy o „Akademii Pana Kleksa”, gdzie dzieją się rzeczy całkiem losowe, w finale wygrywa zło, a wisienką na torcie jest ostatnia scena, w której okazuje się, że tak w sumie to wszystko, o czym czytaliśmy, i tak nie miało żadnego znaczenia. Fajne książki, pewnie nabierają sensu dopiero, gdy czyta się je na dragach. Gdyby ukazały się dzisiaj, krytykowalibyście jej. Bądźcie szczerzy! Nie robicie tego, bo ktoś – ktoś, kogo nawet nie znacie – uznał je za klasykę.



1 komentarz:

  1. Dziękuję bardzo za przypomnienie mi traumy z dzieciństwa z Mają i Janem Krzysztofem. Tyle lat spokoju i zapomnienia, a teraz co..? Chyba tylko jakaś terapia :(

    OdpowiedzUsuń

Z ARCHIWUM FILMWEBU: ZNOWU UKARZĘ WAS W IMIENIU KSIĘŻYCA! I JESZCZE RAZ! I JESZCZE! I JESZCZE! – o kontynuacjach „Sailor Moon”

  Wpis ukazał się na Filmwebie 16 lipca 2010 roku. Zakończenie serialu “Sailor Moon” jest z tego rodzaju, po których kontynuacja wcale nie w...