piątek, 19 lutego 2021

"MĘŻCZYŹNI, KTÓRZY NIENAWIDZĄ KOBIET" Stiega Larssona

Trylogia „Millennium” Stiega Larssona zapoczątkowała ogromną modę na skandynawskie kryminały. A może się mylę? No dobra, będę szczery - nie mam pojęcia, czy to zdanie jest prawdziwe. Ale w każdym razie odnoszę wrażenie, że przed „Millennium” skandynawskie książki o tematyce kryminalnej nie były u nas aż tak rozchwytywane. Ale może tylko mi się wydaje. Mniejsza z tym.

W każdym razie na pewno żaden ze skandynawskich kryminałów, ani przedtem, ani potem, nie był tak szeroko rozreklamowany i nie spotkał się z tak entuzjastycznym przyjęciem.

Jako że lubię od czasu do czasu łyknąć jakąś dobrą zagadkę kryminalną (to nie tak, że czytam tylko fantastykę, no co wy), sięgnąłem po pierwszą część trylogii Larssona, czyli „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”. I co? Kryminalne arcydzieło? Mistrzowska intryga i niesamowity klimat?

No więc... Nie. W ogóle. Muszę przyznać - i piszę to z całkowitą, stuprocentową szczerością - że książka Larssona to najsłabszy kryminał, jaki czytałem.


No raczej "Pisarze, którzy nienawidzą czytelników"


Chcecie dobry kryminał? Sięgnijcie po klasykę. Po Arthura Conan-Doyle'a albo - zwłaszcza - Agathę Christie. Starocie? Być może. Ale te starocie mają w sobie nieporównanie więcej świeżości, oryginalności i zaskoczeń niż to, co oferuje Larsson. Jeśli chodzi o Christie, to polecam szczególnie „Śmierć na Nilu”, „ABC” i „Dziesięciu Murzynków”. Te książki najbardziej przypadły mi do gustu, ale oczywiście inne dzieła pisarki też jak najbardziej są warte przeczytania. To są prawdziwe kryminały. No wiecie, takie, w których intryga jest ciekawa, a autorzy umiejętnie podrzucają nam fałszywe tropy i każą przenosić podejrzenia z jednej postaci na drugą, a na koniec uderzają nas w łeb, zdradzając prawdziwego sprawcę, a my musimy zbierać szczękę z podłogi.

U Larssona w ogóle tego nie ma. Intryga jest nudna i całkowicie przewidywalna. Jestem ciekaw, co wam się tak podoba w „Millennium”. To chyba nie jest pierwszy kryminał, jaki mieliście w ręku?

Co ja tam piszę o Conan-Doylu i Christie? „Harry Potter” jest lepszym kryminałem niż „Millennium”! Poważnie. Przynajmniej cztery pierwsze części „Pottera” robią lepszą robotę, jeśli chodzi o zagadkę, podrzucanie mylnych tropów i zaskakujące rozwiązanie.

„Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to książka, która być może jest dość sprawnie napisana (chociaż to też kwestia dyskusyjna), ale pomyślana po prostu słabo. Kryminał, który niczym nie zaskakuje, to jak komedia, która nie śmieszy, a więc zupełna porażka. A tu nie ma bata, żeby coś zaskoczyło. Od razu będziecie wiedzieć, kto jest „tym złym” i stoi za wszystkim. Naprawdę, jeśli się tego nie domyślicie już na starcie, to stracę wiarę w ludzkość.

Tak samo kiedy Henrik Vanger opowiada, jaka historia stoi za roślinami, które co roku otrzymuje, nawet średnio rozgarnięty czytelnik z miejsca domyśli się prawdy o Harriet. Prawdy, którą autor książki potwierdza dopiero kilkaset stron później, jakby naprawdę myślał, że szykuje dla czytelnika jakąś niespodziankę. Pod koniec książki (Australia!) jest to już szczególnie śmieszne, gdy widzimy jak długo Larsson próbuje zwlekać z objawieniem nam tego, czego domyśliliśmy się już wieki temu.

Powtórzę jeszcze raz: nie spotkałem się dotąd w żadnym kryminale z tak rozczarowującą i przewidywalną intrygą. Pozostaje pytanie - dlaczego akurat kryminał z najwątlejszą intrygą musi być taki masakrycznie długi? Starczyło zrobić z tego stustronnicowe opowiadanie. Naprawdę, nie ma tam w warstwie treściowej materiału na więcej. Po co to było tak rozwlekać? Jakby wyrzucić trzy czwarte wspomnień Henrika Vangera, nudne zawirowania wokół pisma "Millennium", czy wszystkie te sceny, obrazujące nam, że w Szwecji to każdy łazi do łóżka z każdym, ot tak, dla rozrywki... naprawdę, byłoby to zwięźlejsze i bardziej konkretne. Po co rozmieniać się na drobne? Ta uboga w warstwie treściowej książka nie musiała przecież być taką cegłą.

Trudno było przez to przebrnąć, oj trudno. No ale brnąłem, bo przeczytałem w internecie, że książka wolno się rozkręca, ale ostatnie 200 stron to mistrzostwo, trzyma w napięciu i w ogóle. Czy to prawda? A gdzie tam! Dałem się oszukać jak małe dziecko.

Tak naprawdę to pierwsze 400 stron jest nudne, potem 80 następnych jest nawet dość ciekawe (motyw listy Harriet, która jednak, koniec końców, nie ma znaczenia dla fabuły, bo sprawca zbrodni okazuje się być po prostu świrem, który nie potrzebuje sensownej motywacji), no i wreszcie od 480 strony aż do końca znowu jest już tylko nuda i kolejne rozczarowania rozwiązaniem zagadki. Dawno po lekturze czegokolwiek nie miałem takiego poczucia zmarnowanego czasu.

Co jeszcze? A, wspomnę jeszcze o warstwie językowej. Nachalnie wrzucane do dialogów raz po raz angielskie zwroty po jakimś czasie zaczynają irytować. Nie, cofam. Irytują od początku, a po jakimś czasie zaczynają nieziemsko wkurzać. Natomiast parę angielskich słów wrzuconych do wypowiedzi Australijczyka jest... no... dość dziwne, bo niby w jakim języku mówi ten Australijczyk? Chyba nie po szwedzku? Więc co? Larsson łaskawie przetłumaczył część jego wypowiedzi, a parę słów pozostawił po angielsku dla nadania lokalnego kolorytu? No dzięki, panie Larssonie, ale to nie ma za grosz sensu.

Tłumaczenie też ma swoje potknięcia. Na przykład boleśnie zła odmiana słowa "SMS". Wysyła się SMS, moi drodzy, a nie SMS-a, tak jak wysyła się list, a nie lista. A tu w książce co i rusz ktoś wysyła i odbiera SMS-a właśnie. No naprawdę, tak to może mówić Ferdek Kiepski, ale profesjonalnej tłumaczce to po prostu nie wypada.

No dobra, tyle. Przeczytałem i jakoś przeżyłem, ale prędzej wsadzę sobie jeża w gacie, niż sięgnę po drugi tom. Nie ma bata! Nie jestem ciekaw dalszych przygód pana Blomkvista i jego aspołecznej przyjaciółki (która wcale nie jest tak ciekawą postacią, jak to wszyscy mówią). Wolę po raz n-ty wrócić do Holmesa albo Poirota.

A Wy, cóż, jeśli nie chcecie, nie musicie oczywiście zdawać się na mój osąd. Każdy od czasu do czasu czyta jakąś słabą książkę. Ta nie jest może jakaś tragiczna, ale miejcie na uwadze, że jest napraaawdę obszerna, więc stracicie przy niej więcej życia niż przy innych słabych książkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z ARCHIWUM FILMWEBU: ZNOWU UKARZĘ WAS W IMIENIU KSIĘŻYCA! I JESZCZE RAZ! I JESZCZE! I JESZCZE! – o kontynuacjach „Sailor Moon”

  Wpis ukazał się na Filmwebie 16 lipca 2010 roku. Zakończenie serialu “Sailor Moon” jest z tego rodzaju, po których kontynuacja wcale nie w...